Gęś jest bardzo elokwentna. Czyta dużo książek, wiersze pisze (raczej kiepskie). Cierpi na Weltschmerz niczym poeta romantyczny, wątła jest i chuda jakaś – bo Gęś ma depresję.

Kolejny dowód na to, że nadmiar myślenia źle wpływa na samopoczucie.

Depresja to temat poważny i „dorosły”, ale w książkach dla dzieci również co jakiś czas się pojawia. Weźmy dla przykładu rewelacyjną powieść Andreasa Steinhofela „Rico, Oskar i głębocienie”, w której jeden z bohaterów definiuje depresję w ten sposób:

„Depresja jest wtedy, kiedy wszystkie twoje uczucia siedzą na wózku inwalidzkim, nie mają rąk ani nikogo, kto mógłby go pchać, w dodatku wózkowi pękły opony. To bardzo wyczerpujące”.

A teraz Marta Guśniowska:

„Dla wyjaśnienia: depresja to takie bardzo nieprzyjemne coś, co się nam wpycha do głowy bez pytania i sprawia, że nic nas nie cieszy, że źle się czujemy i nie dość, że sami siebie nie lubimy, to jeszcze myślimy, że inni też nas nie lubią, bo i za co?”

Gęś do atrakcyjnych sztuk nie należy i ma tego bolesną świadomość. Ten chudy, melancholijny wypłosz, odstraszający swym nieustannym ględzeniem, może być doceniony jedynie w charakterze dania – a i to nie jest pewne. Dlatego gdy pewnej nocy do kurnika zakrada się lis, chcąc złowić sobie jakąś pulchną i smakowitą kurkę, zdeterminowana Gęś sięgnie po każdy argument, by zdyskwalifikować konkurentkę i zająć jej miejsce.

„- Ja bym tej nie brała… – zagadnęła wreszcie. – Serio. Wiem, co jadła. I wdepnęła dzisiaj. I się poślizgnęła… I wpadła pupą w to całe…

– Ciii!!! – syknął groźnie Lis. – Zamknij ten dziób, bo połknę cię jeszcze przed kurą! Na przystawkę.

W tej chwili większość gęsi zapewne by zamilkła. Lecz nasza Gęś nie należała do większości. Co więcej, pomyślała sobie, że takie połknięcie nie byłoby niczym złym, bo przecież zakończyłoby jej pozbawiony sensu żywot.

– To ja bym reflektowała – oznajmiła. – Na to pożarcie”.

Ten niespodziewany zwrot akcji jest zaledwie pierwszym z całej serii fabularnych wolt, które serwuje nam Marta Guśniowska. Przedstawianie różnych sytuacji w sposób odbiegający od oczekiwań czytelników to pierwsze źródło komizmu w tej przezabawnej książce. Kolejnym są popisy słowne bohaterów, a zwłaszcza Gęsi, która w gadaniu wiedzie prym („Chyba jednak lepiej będę smakowała z sosikiem – ciągnęła dalej niezrażona Gęś. – I nawet sama go zrobię! Według własnego przepisu: to będę w sosie własnym!”). Wypowiedzi Gęsi śmieszą zwłaszcza w kontekście jej komicznych, często wręcz absurdalnych zachowań:

„- Wyraźnie coś słyszałem – powiedział Lis i – na wszelki wypadek – poszedł sprawdzić. Przeszukawszy cały dom, stwierdził, że zapewne coś mu się przesłyszało. Już, już miał wracać do łóżka, gdy kątem oka zerknął na lodówkę:

– Tu nie zaglądałem – uznał, po czym jednym, zdecydowanym ruchem otworzył drzwiczki.

– Zajęte! – powiedziała siedząca w środku Gęś.

– A, to przepraszam – zmieszał się Lis i zawstydzony zamknął lodówkę. – Ale zaraz… – oprzytomniał po chwili. – Jak to zajęte?! Co to ma znaczyć?! Co ty tutaj robisz?!

– Kruszeję – odpowiedziała Gęś i poprosiła, żeby zamknął drzwiczki, bo jest przeciąg”.

W książce Marty Guśniowskiej to Gęś jest bez wątpienia gwiazdą, ale inni bohaterowie wcale nie pozostają w tyle – zauroczy nas staroświecki Niedźwiedź dżentelmen („Czy on się pani naprzykrza?”) i rozbawi do łez heroiczna wewnętrzna walka pani Zającowej:

„Nie uszli jednak zbyt daleko, a najmniejszy zajączek znów siedział na ziemi:

– A mnie się but rozwiązał!

– Jak ci zaraz mamunia za… – syknęła z wściekłością Zajęczyca. Szybko jednak uśmiechnęła się do najmniejszego zajączka i pogłaskawszy go czule po główce, powiedziała: – Jak ci zaraz mamunia zawiąże, to będziesz miał ślicznie zawiązane!”

Książka Marty Guśniowskiej to wspaniała historia o tym, jak ważną rolę w życiu odgrywa przyjaźń. Gdy nad naszymi głowami zbierają się olbrzymie, pierzaste i czarne myśli, gdy tracimy poczucie sensu, kiedy życie przygniata nas do ziemi, to właśnie przyjaciele pochylają się nad wózkiem inwalidzkim i biorą nasze uczucia na ręce. To oni dodają nam skrzydeł. Ich obecność sprawia, że zaczynamy samych siebie lubić trochę bardziej i odzyskujemy chęci do życia. Mówiąc krótko: ocykamy się.

„- Gęsio! Gęsiuniu! – krzyczał, potrząsając jej bezwładnym ciałkiem. – Ocknij się, słyszysz, ocknij się!

Lecz Gęś się nie ocknęła.

– Ocknij się – prosił Lis. – Się nie ocyka! – obwieścił po chwili, pociągając nosem.

– Tak? – rozległ się nagle głos Gęsi.”

Jeśli jeszcze nie jesteście przekonani do sięgnięcia po „A niech to gęś kopnie” Marty Guśniowskiej, pozwolę sobie wytoczyć ciężką artylerię: książka została zilustrowana przez Roberta Romanowicza (kto zna, ten wie, o co chodzi) i zdobyła Nagrodę im. Ferdynanda Wspaniałego jako najlepsza książka dla dzieci roku 2017.