„To, jak zabawne zdjęcie z kotkiem rozchodzi się po internecie, wcale nie różni się aż tak bardzo od sposobu, w jaki rozprzestrzenia się wirus grypy”.

Thrillery czytuję rzadko, ale ten zrobił na mnie wrażenie.

Wejście jest mocne: w głuchym i ciemnym lesie ginie dziewczyna. Zaraz potem lądujemy pod motelem. Stoimy sobie z narratorem pod maszyną do lodu i przyglądamy się policyjnej obławie. Szczęka nam opada, gdy okazuje się, że to obława na naszego narratora właśnie. Że niby co? Zakumplowaliśmy się z mordercą? Ale numer!

Doktor Theo Cray to ucieleśnienie genialnego naukowca: posiada liczne dziwactwa, ma trudności interpersonalne, jest niezwykle inteligentny, ale zawsze trochę nieobecny. Nie uczestniczy w życiu, on je nieustannie obserwuje i analizuje. Zajmuje się bioinformatyką – bada DNA przy pomocy komputera. Kiedy potrzebuje coś znaleźć, nie modli się do świętego Antoniego jak normalni ludzie. Pisze sobie po prostu jakiś programik. Ot tak. Bułka z masłem.

Poukładany, logiczny umysł doktora Cray`a nie pozwala mu przejść do porządku dziennego nad zabójstwem byłej studentki, Juniper, o które na samym początku został oskarżony. Atak niedźwiedzia wydaje mu się zbyt naciąganym wyjaśnieniem. Cray postanawia zbadać tę sprawę własnymi metodami, które zachwyciłyby Holmesa. Szybko odkrywa, że Juniper nie była pierwszą ofiarą, a w okolicy od lat grasuje seryjny morderca kobiet, o czym nieudolne władze nie mają pojęcia. I w co nie wierzą niemal do samego końca.

Fascynujące jest śledzenie toku myślenia genialnego naukowca, które przypomina przyjemność obcowania z precyzyjnym jak szwajcarski zegarek umysłem Sherlocka Holmesa. Narzędzia są może inne, ale metoda ta sama: Cray wykorzystuje napisany przez siebie program, aby sortować informacje, łączyć fakty i odkryć wzór. Nie mija wiele czasu, a z przerażającą skutecznością namierza miejsca, w których pochowane zostały zamordowane kobiety. I wtedy rusza w teren. A my – wierni asystenci – razem z nim. Nieporadność Craya w kontaktach międzyludzkich nie umniejsza naszego podziwu. Bohater imponuje nam nawet wtedy, gdy dostaje łomot:

„Brat Amber – ten w dzianinowej czapce – wali mnie pięścią w szczękę. Moja twarz ląduje w kępce bujnego wilczomleczu. Tracę przytomność, uparcie zastanawiając się, czy bylina wyrosła w pęknięciu w nawierzchni, czy może cykl wzrostu i spadku temperatur pozwolił jej przebić się przez asfalt i zakwitnąć”.

Krótkie rozdziały, dynamiczna akcja, bardzo atrakcyjne połączenie nauki i thrillera oraz – przede wszystkim – nietuzinkowy bohater to największe zalety „Naturalisty” Maine`a. Postać doktora Theo Cray`a, genialnego naukowca występującego w roli detektywa amatora, zasługuje na całą serię książek. „Naturalista” to powieść do przeczytania w jeden wieczór, bo odłożyć ją naprawdę ciężko.