„Bo jak rozkwitnąć ma nowe pokolenie, jeśli stare nie odejdzie?”

W drugim tomie „Odrodzenia” Tima Seeley`a i Mike`a Nortona pojawia się więcej wątków, więcej postaci i więcej naprawdę drastycznych scen.

Wasau ma coraz bardziej przerąbane. Zjawisko odrodzenia, które mogło wybierać między różnymi znacznie ciekawszymi lokalizacjami na całym świecie, postanowiło zareklamować właśnie tę niepozorną mieścinę. Dlaczego? Tego się jeszcze nie dowiemy. Wasau jednak wcale nie czuje się wyróżnione tym kłopotliwym „zaszczytem”. Po tym, jak telewizja wyemitowała amatorskie wideo reporterki, nakręcone w zakładzie pogrzebowym („Odrodzenie”, tom pierwszy), coraz trudniej jest utrzymać blokadę wokół miasta. Szeryfowi wciąż brakuje ludzi: „albo federalni przyślą posiłki… albo uzbroimy krowy”.

Sytuacja staje się coraz bardziej napięta, na czym żerują rozmaici fanatycy pokroju Clyde`a Bircha, polityka, który zawdzięcza swą popularność populistycznym przemowom. Jako jeden z pierwszych dociera pod Wasau, by podburzać ludzi zgromadzonych na zablokowanej drodze. Nie zastanawia się nad konsekwencjami swoich słów i – wietrząc doskonałą okazję do zwiększenia własnej popularności – nadaje kwarantannie wymiar wojny religijnej.

„Mówią wam, że to kwestie bezpieczeństwa. Że robią to dla was. Ale przed czym chcą was chronić? Powiem wam, co na ten temat sądzi wujek Clyde. Chcą was chronić przed rajem. Wykorzystują wasze podatki, by nie doprowadzić do waszego zbawienia. Tak, moi drodzy, to prawda. Sąd Ostateczny rozpoczął się właśnie tutaj, na amerykańskiej ziemi, a wasz socjalistyczny rząd pozbawia was cudu życia wiecznego.”

Tymczasem wypadek na autostradzie ujawnia, że istnieje już handel szczątkami odrodzonych, które traktowane są jak relikwie lub czyniące cuda lekarstwa. Każdy czeka na naukowe wytłumaczenie zjawiska „odrodzenia”: jedni, by zrozumieć, z czym przyszło im się zmierzyć, inni, znacznie liczniejsi, by móc „zatańczyć na grobie największych religii tego świata.”

W drugim tomie serii akcent pada na implikacje religijne i społeczne niewytłumaczalnego wciąż zjawiska. Nie dowiadujemy się, co stoi za powrotem zmarłych do życia i mam wrażenie, że autorzy nawet nie próbują tego wyjaśniać. Zamiast tego skupiają się na obserwacji bohaterów, postawionych w niecodziennej sytuacji, co zbliża komiks do słynnego cyklu Roberta Kirkmana o żywych trupach. Pytań wciąż przybywa, atmosfera się zagęszcza, z każdym kolejnym dniem Wasau staje się coraz bardziej klaustrofobiczne – i niebezpieczne. Stopniowo odkrywamy tajemnice mieszkańców: poznajemy ich ciemne sprawy oraz większe i mniejsze grzeszki. Autorzy zdzierają maski z twarzy na pozór sympatycznych prowincjuszy, co wywołuje w nas niepokój i rodzi nieufność. W nudnej prowincjonalnej mieścinie przestajemy czuć się bezpiecznie.

„Życie ma sens” utrzymuje niepokojący klimat, charakterystyczny dla pierwszej części, potęgując go kilkoma naprawdę mocnymi scenami. Pozostajemy wstrząśnięci, wciąż z tymi samymi pytaniami w głowie. I tylko ludziom wierzymy jakby trochę mniej.