Są tacy, którzy uważają, że panie Joanna Bator i Elfriede Jelinek zasługują na prestiżowe nagrody literackie, zaś Carlos Ruiz Zafon tworzy pretensjonalne, sentymentalne powieścidła. A ja wam mówię: zawierzcie swojej czytelniczej intuicji.

Kiedy już zrozumiemy, że książka, której nie da się przeczytać, dobrą książką po prostu NIE JEST (pomimo krzykliwych okładkowych napisów o przyznanych nagrodach), kiedy ciepniemy te buble do kosza (czyli tam, gdzie ich miejsce), kiedy wreszcie rozsiądziemy się wygodnie w fotelu z powieścią Zafona w jednej i ulubioną herbatą w drugiej dłoni, odczujemy bezbrzeżną ulgę i przypływ nowej wiary w sens przerabiania niewinnych drzew na papier. Zapomnimy o mordędze przedzierania się przez kolejne strony przeraźliwego bełkotu, odczuwając tę niegdysiejszą, dziecięcą przyjemność z zanurzenia się w opisywanym świecie po uszy.

Akcja „Gry Anioła”, drugiej części barcelońskiego cyklu Zafona, poprzedza wydarzenia opisane w debiutanckiej powieści „Cień wiatru” i skupia się na mrocznej historii nowej postaci – Davida Martina, choć obie powieści silnie spajają trzy konstytutywne wątki: Cmentarza Zapomnianych Książek, Barcelony oraz rodziny Sempere, której życie nierozerwalnie związane jest z książkami. To właśnie do księgarni „Sempere i Synowie” trafia zmaltretowany przez ojca młody David, by ukryć tam swój największy skarb – powieść Dickensa, którą próbował mu wydrzeć niepiśmienny i sfrustrowany rodzic. Daniela, głównego bohatera „Cienia wiatru”, nie ma jeszcze na świecie, zaś jego ojciec jest tak chorobliwie nieśmiałym młodzieńcem, że tylko dzięki fortelowi Martina stary Sempere doczeka się wnuka.

„Najbardziej lubiłem księgarnię Sempere i Synowie na ulicy Santa Ana. Te pachnące starym papierem i kurzem pomieszczenia były moim sanktuarium i schronieniem. Właściciel pozwalał mi siadać w kącie i czytać, cokolwiek zapragnę.”

Davida Martina poznajemy jako początkującego pisarza, który traci talent i zdrowie dla dwóch wyjątkowo niemiłych hien, zarządzających podrzędną gazetą. Dzięki wstawiennictwu swojego mentora i opiekuna, znacznie mniej uzdolnionego, acz świetnie sytuowanego Pedro Vidala, zyskuje szansę zaprezentowania swoich możliwości, co natychmiast wykorzystują hieny. Zdradzony przez przyjaciela, porzucony przez ukochaną, wyostracyzmowany przez zawistnych kolegów po fachu i zdiagnozowany na koniec przez lekarza (guz mózgu) David Martin decyduje się zawrzeć faustowski układ z tajemniczym wydawcą Andreasem Corellim. I wtedy dopiero zaczyna się psychodelia: pomieszczenia, które odwiedza Martin na zaproszenie wydawcy raz są pełne życia, a za chwilę pokryte patyną czasu i wieloletnim kurzem, jakby nikt nie korzystał z nich od lat; trupy ścielą się na lewo i prawo, ale zawsze w pobliżu Davida; cudownie uleczony Martin odkrywa na cmentarzu swój nagrobek; wydawca Corelli coraz bardziej upodabnia się do diabła, a jego istnienie staje pod znakiem zapytania – nikt oprócz Martina go nie widział, a poza tym podobno już od dawna nie żyje… . Co jest prawdą? Co fikcją? I kim tak naprawdę jest Andreas Corelli? Upadłym aniołem, złaknionym wyznawców i własnej religii czy przejawem postępującej schizofrenii bohatera? A jeśli to wytwór chorej wyobraźni… czy możliwe, że za makabryczne zbrodnie odpowiada wzbudzający naszą sympatię, poczciwy i wykorzystywany przez wszystkich David?

„Zdezorientowany, odważyłem się zrobić parę kroków. Odblask ulicznych świateł migotał w powietrzu, wydobywając z mroku ulotne obrazy nagich ścian i wypaczonej podłogi. Dotarłem do sali, która w mej pamięci jawiła się wykładana aksamitem i pełna eleganckich mebli. Teraz ziała pustką. Zalegający na podłodze kurz mienił się niczym piasek w pobrzasku żarówek oświetlających uliczne plakaty. Szedłem po nim zostawiając ślady w popiele. Nigdzie nie było ani gramofonów, ani foteli, ani obrazów. Z popękanego sufitu wystawały sczerniałe belki. Płaty farby zwisały ze ścian niczym liany.”

Z drugiej książki Zafona wprost wieje grozą. „Gra Anioła” pełnymi garściami czerpie z powieści gotyckich. Niepokoi onirycznym nastrojem, niejednoznacznością, straszy ponurymi sceneriami (cmentarz, dom z wieżyczką, nad którym ciąży klątwa, tajemnicze pokoje, sanatorium dla umysłowo chorych), konsternuje obecnością diabła w środku dwudziestowiecznej Barcelony, wznieca popłoch niespodziewanymi chwytami prosto z literatury grozy:

„Odstawiłem świecę na stół operacyjny i podszedłem do nieruchomych sylwetek. Rozpoznałem pośród nich kamerdynera, który obsługiwał nas jednego z wieczorów, i szofera, który odwiózł mnie do domu po kolacji z Corellim w ogrodzie. Były tam również postaci zupełnie mi nieznane. Jedna z nich stała twarzą do ściany. Popchnąłem ją lufą rewolweru, tak by się obróciła. Po sekundzie stałem twarzą w twarz z sobą samym. Poczułem zimne dreszcze. Manekin zrobiony na moje podobieństwo miał tylko połowę twarzy.”

Jednak „Gra Anioła” to coś więcej niż powieść grozy. To prawdziwy misz-masz gatunków, mieszanka romansu z kryminałem, doprawiona gotyckim sosem i ezoteryką, zaserwowana z rozmachem charakterystycznym dla wielkich dziewiętnastowiecznych powieści. Klimatyczna, wciągająca, zachwycająca „Gra Anioła” jest przede wszystkim długo oczekiwaną odpowiedzią na nasze czytelnicze tęsknoty.