Najsłynniejszy horror świata rozpoczyna się od zapisków Jonathana Harkera, który podróżuje do wschodnich obrzeży Europy:

„Czytałem gdzieś, że w tej karpackiej podkowie przetrwały wszystkie przesądy, jakie wymyślono od początku świata. Jeżeli to prawda, moja podróż zapowiada się ciekawie.”

Mimo iż dopiero zaczynamy lekturę, doskonale wiemy, że „ciekawie” to nieadekwatne słowo. „No to się, koleś, zdziwisz…” – myślimy sobie nie bez odrobiny satysfakcji, którą daje nam ta wszechwiedza. Uśmiech wyższości nie schodzi nam z ust, gdy w chwilę potem przyzwyczajony do przyzwoitych standardów reprezentant zachodniej cywilizacji konstatuje:

„Zdaje się, że im dalej na wschód, tym gorzej z punktualnością pociągów”.

Witaj w naszym świecie, pieszczochu.

Jonathan Harker z ciekawością przygląda się nieznanej kulturze, a jego uwagi zdradzają merytoryczne przygotowanie autora książki. Bohater podziwia krajobrazy, próbuje specjałów tutejszej kuchni (nieodmiennie pikantnych), wykazuje się znajomością lokalnej historii. Kobiety ze wschodnich rubieży podobają się naszemu podróżnikowi jedynie z większej odległości – bliskość uwidacznia, jego zdaniem, ich brak… elegancji. Z kolei zajazd, w którym na polecenie hrabiego ma się zatrzymać, uznaje za „przyzwoicie wiekowy”.

Gdy po nocy spędzonej w gospodzie Harker wsiada w dyliżans, żegnany przez litościwe spojrzenia zgromadzonych miejscowych, przed oczami staje kapitalna scena z parodii Mela Brooksa „Dracula – wampiry bez zębów”. Takich skojarzeń podczas lektury będziemy mieli wiele, bowiem książkę irlandzkiego pisarza popkultura wycisnęła jak cytrynę. Pomyślimy zapewne o „Nieustraszonych pogromcach wampirów” Romana Polańskiego i klimatycznym filmie Francisa Forda Coppoli, który ukazuje demonicznego hrabiego jako postać targaną silnymi namiętnościami i głęboko nieszczęśliwą, czego w oryginalnym tekście nie ma. Tym bardziej warto poznać książkę Abrahama Stokera, zwłaszcza że – w moim przekonaniu – nie zestarzała się w ogóle i nadal wywołuje dreszczyk emocji świetnie skonstruowanymi scenami grozy:

„Zobaczyłem wystającą z okna głowę.

Nie widziałem twarzy, ale kształt szyi i znajome ruchy nie budziły żadnych wątpliwości: to musiał być on. Ogarnęła mnie zgroza: przez okno wypełzła cała postać i – głową w dół, w pelerynie przypominającej wielkie, czarne skrzydła – opuszczała się po murze w głęboką otchłań.(…) Wytężonym wzrokiem dostrzegałem bardzo wyraźnie, jak szponiaste palce czepiają się każdego wystającego kawałka muru, jak wbijają się w liczne szpary po odpadniętym tynku.

Hrabia Dracula, niczym wielka jaszczurka, osuwał się coraz to niżej.”

Kolejną zaletą powieści jest narracja – prowadzona z perspektywy pierwszej osoby, ale nieograniczająca się do jednego punktu widzenia. Ponura historia wyłania się stopniowo z notatnika Jonathana Harkera, korespondencji Miny i Lucy, dziennika dr. Stewarda, uzupełniana jest wycinkami z gazet, donoszących o niewyjaśnionych zjawiskach. Dzięki temu zabiegowi opowieść ciągle trzyma nas w garści, a jej elementy, przedstawiane z perspektywy różnych postaci, zazębiają się ze sobą jak fragmenty układanki. Relacje innych bohaterów uwiarygadniają też niezwykłe doświadczenia Harkera, który po ucieczce z przeklętego zamku sam nie jest pewien własnej poczytalności.

W książce Brama Stokera odnaleźć też można – nieliczne wprawdzie, ale zręcznie wykorzystane w celu rozładowania napięcia – przykłady czarnego humoru. Obserwując zachowanie Renfielda, pacjenta zakładu dla umysłowo chorych, doktor John Stewart pod datą 1 lipca notuje:

“Pająki rozpleniły mu się tak, jak poprzednio muchy, więc dziś kategorycznie zażądałem, by się ich pozbył. Bardzo posmutniał, zrobiło mi się go żal i sformułowałem swoje ultimatum nieco łagodniej, prosząc go uprzejmie, żeby wyzbył się przynajmniej niektórych. Przyjął to z radością. Nagle do pokoju wleciała duża, tłusta mucha – ścierwnica. Renfield złapał ją w locie, przez sekundę trzymał ją w palcach i zanim zdążyłem mu w tym przeszkodzić – włożył ją do ust i zjadł. Złajałem go za to porządnie, lecz on mnie spokojnie przekonywał, że to wyborny i zdrowy delikates. Że to jest życie, które daje życie. Muszę uważać, w jaki sposób będzie chciał likwidować pająki.”

Bramowi Stokerowi udały się dwie rzeczy: stworzył najpopularniejszy portret wampira oraz schemat opowieści o nosferatu, wykorzystywany przez następne dziesięciolecia w literaturze i w filmie: grupa “egzorcystów” pod wodzą doświadczonego łowcy potworów pokonuje ucieleśnione Zło. Stokerowski model wampirycznej postaci stał się pierwowzorem dla wielu późniejszych krwiopijców, między innymi dla Barlowa z “Miasteczka Salem” Stephena Kinga. W poświęconej horrorowi książce pt. “Danse macabre” King pisze:

“Kiedy po raz pierwszy wpadłem na pomysł napisania powieści o wampirach, która później ukazała się jako Miasteczko Salem, zdecydowałem, że chciałbym wykorzystać tę książkę jako rodzaj literackiego hołdu (…), toteż świadomie upodobniłem moją powieść do Draculi Brama Stokera i po pewnym czasie zacząłem odnosić wrażenie, że rozgrywam interesującą – przynajmniej dla mnie – grę w literackie odbijanie piłki. Samo Miasteczko Salem było piłką, Dracula zaś ścianą, o którą wciąż uderzałem, patrząc, gdzie i jak poleci mój pocisk. tak bym mógł uderzyć ponownie. W istocie niektóre odbicia okazały się niezwykle ciekawe, co przypisuję przede wszystkim temu, że o ile moja piłka istniała w wieku dwudziestym, ściana stanowiła produkt dziewiętnastego stulecia.”

O tym, że nie należy lekceważyć tej “ściany”, świadczyć może miałkość takich pozycji jak “Zmierzch” Stephenie Meyer. Sezonowy bestseller, który wzbudził zachwyt nastoletnich czytelniczek, dziś jest po prostu kiepściuchnym powieścidłem: nużącym, mdłym, niewartym ponownej lektury. Oderwanie wampira od jego kulturowej spuścizny przyczyniło się do strywializowania wizerunku – ani on straszny, ani ciekawy. Trudno fascynować się krwiopijcą, który przypomina członka boysbandu i sklecony jest z sennych wyobrażeń nastolatek (w dodatku błyszczy w słońcu jak dyskotekowa kula). O ile do “Draculi” Stokera czy “Miasteczka Salem” Kinga wracam zawsze z tą samą przyjemnością, o tyle ponowna lektura “Zmierzchu” była ponad moje siły.

Jeśli zatem spragnieni jesteście opowieści o prawdziwym wampirze, takim z krwi (ups…) i kości, sięgnijcie po “Draculę” Abrahama Stokera – klasykę, która jest klasą sama dla siebie. Ale najpierw zaopatrzcie się w czosnek.